"The Pokój"



Hola amigos, muczaczos, łendigos, kompanieros. W dzisiejszym wpisie będę rozprawiał o niesamowitym fenomenie pewnego filmu, który sprawił, że nie mogę przestać o nim myśleć. Produkcja, którą mam na myśli złamała wszystkie schematy. Miała być dramatem, a stała się komedią. Była totalną klapą, a okrzyknięto ją mianem klasyka na skale światową. Panie i Panowie, przed Wami <werble>... "The Room".

Przyznaję się bez bicia metalowym prętem po piszczelach, że zabierałem się za ten film baaardzo długo. Odkładałem obejrzenie go z miesiąca na miesiąc bo PEWNIE PRZEREKLAMOWANY albo ŁEE DRAMAT TO NA PEWNO CHUJNIA. Nie myliłem się, to najpiękniejsza chujnia jaką kiedykolwiek widziałem. Jakiś czas temu na ekranach kin pojawił się film pt. "The disaster artist" opowiadający o genezie powstania POKOJU oraz przybliżający trochę historię najNIEwybitniejszego aktora wszechczasów - Tommy'ego Wiseau. Wyreżyserował go nie kto inny, jak sam James Franco, czyli wpizdęjarający ziomek Setha Rogena. Swoją drogą obaj w tym filmie wystąpili i uwierzcie mi, że to było kurwa bajecznie epickie. Możecie ten duet kojarzyć np. z filmu "Wywiad ze słońcem narodu", gdzie wcielają się w role producentów jakiegoś tam amerykańskiego show i jadą do Korei Północnej cisnąć ultra pizdę z KIMDŻONGUNA. Przed premierą podobno Korea Płn. zagroziła USA, że jeśli ten film trafi do kin, to wypierdolą w nich atomówką utkaną z elfickich nici, obklejoną marihuaen i wypowiedzą wojnę do końca świata i o jeden dzień dłużej. No ale wróćmy do tematu przewodniego. Dzięki "The disaster artist" POKÓJ dostał drugie życie. Film trafił do znacznie większej ilości odbiorców niż poprzednio. Tym samym zmotywowało mnie to, żeby go w końcu dosiąść i ujeździć. Możecie zapytać NO ALE O CO KURWA CHODZI Z TYM FILMEM? No właśnie o wszystko! Począwszy od tragicznego doboru aktorów, mizernego montażu, przez niesamowicie bezsensowny scenariusz i fabułę, aż do faktu, że na produkcję przeznaczono ok. 6 milionów dolców, gdzie dochód nie przekroczył 1900 USD. Odpowiedzialny za to jest Tommy Wiseau, o którym już wcześniej wspomniałem. Wszystko zaczęło się od tego, że Tommy miał marzenie. Chciał zagrać w filmie i zostać wybitnym aktorem bo czuł, że właśnie w tym celu z gliny ulepił go Zeus. Problem polegał na tym, że nikt nie doceniał biednego Wiseau, więc wpadł na pomysł nakręcenia własnego filmu. Nikt nie wie skąd Tommy miał tyle pieniędzy, żeby zakupić sprzęt potrzebny do wyprodukowania POKOJU. Krążą plotki, że ze względu na swój wygląd może on być wampirem, który gromadził przez stulecia majątek, albo po prostu opierdolił ze smakiem jakiś bank. Scenariusz napisał sam i sam też obsadził siebie w roli głównego bohatera - Johnnego. Gra aktorska można by rzec, pozostawia wiele do życzenia... Ale kurwa, gdyby nie to, że Ci ludzie kompletnie nie umieli grać ten film byłby tak nudny jak facet bez wzwodu, paski bez zebry i wszystkie książki o rozwoju osobistym razem wzięte. Wierzcie mi lub nie, ale dosłownie wszyściutkie dialogi z tego filmu są jebanymi klasykami. Nie chodzi w nich nawet o słowa, które zostały w moim odczuciu dobrane tak losowo, że czekałem tylko aż gdzieś w tle usłyszę "komora losowania jest pusta, następuje zwolnienie blokady...". Chodzi głównie o ekspresje emocji, jakie tym słowom towarzyszyły, bo one były jeszcze bardziej randomowe od samej treści. 


Wyobraźcie sobie, że pytacie swojego ziomka co myśli na temat zdradzania mężczyzn przez ich kobiety i opowiadacie mu krótką historyjkę o tym, jak jeden facet dowiedział się, że kobieta, z którą sypia obrabia w wolnych chwilach stado innych kutasów. Na zakończenie historyjki dodajecie, że ów facet spotkał się z tą dziewczyną i zmasakrował jej ryj tak bardzo, że wylądowała w szpitalu, na co Wasz ziomek odpowiada: "ha ha ha, what a story, Mark". No przecież ta odpowiedź nie pasuje tak bardzo jak Nutella do pasztetu albo adoptowane dziecko do homoseksualnej pary. W innej scenie Johnny wybiega na dach budynku krzycząc, że nie uderzył swojej kobiety. Swoją drogą to jest chyba największym klasykiem tego filmu, więc zachęcam do obczajenia. Scena została zagrana tak źle jak tylko się dało, ale nie to jest w niej najzabawniejsze. Kwestia składająca się z pięciu zdań, prostych jak sikanie na siedząco, była powtarzana przez Tommy'ego kilkadziesiąt razy bo nie mógł jej zapamiętać. Generalnie oglądając ten film kisłem mocno średnio co 3 minuty, a mój majtkowy kosmonauta zmienił swoje PH z zażenowania. I właśnie to jest w tym filmie piękne. Każdy następny dialog zaskakuje swoją niedorzecznością jeszcze bardziej niż poprzedni, więc nigdy nie wiecie czego się spodziewać. To trochę jak w cyrku, w którym występują klauni. Teoretycznie chcą Was rozbawić, a w praktyce zazwyczaj macie ochotę oddać im 1% swojego podatku...

Krótko podsumowując - film polecam, ze względu na swoją epickość. Jest to najlepszy najgorszy film jaki kiedykolwiek wyprodukowano. Jeśli kiedykolwiek będziecie chcieli nakręcić film to zapytajcie o poradę Tommy'ego Wiseau i zróbcie dokładnie odwrotnie niż Wam radzi. Albo po prostu obejrzyjcie "The Room". Jeżeli nie planujecie w przyszłości nic wyprodukować to obejrzyjcie go i tak, bo Wam kurwa każę, a jeśli się nie posłuchacie to spotka Was straszna kara. Wasze rodziny będą przeklęte do piętnastego pokolenia, samoloty zaczną spadać z nieba, figurka Matki Boskiej Skierniewickiej zapłacze łzami z krwi, a kobiety będą rodzić dupami. Żegnam się umiarkowanie czule i bez przytulanka, bo trochę mnie plecki bolą. Papatki.

s.c.

Komentarze