Gry planszowe, Hitler i cytryna.


Ahoj kamraci. Jadę sobie do pracki i mi się nudzi więc pomyślałem, że trochę się przed Wami uzewnętrznie. Jak wiadomo najtęższe umysły tego świata sklejają na spontanie najlepsze posty, więc poczęstuje Was soczystą historią pewnej fazy.

Jak już pewnie zauważyliście po zdjęciu, było kiedyś ze mnie niezłe ziółko bo wyjadałem Nutellę prosto ze słoika. Niestety czasu nie cofnę, ale wierzcie mi na słowo - zmieniłem się. Opowiem Wam historię o tym jak kiedyś ze znajomymi zaopatrzyliśmy się w Nutellę "PIĘĆ ZERO ZA GRAM ZIOMEK, ALE KLEPIE JAKBY SPRZĘGŁO CI SIADŁO" - co by trochę sobie wieczorem pochillować. Było to jakieś 4-5 lat temu, kiedy jeszcze nikt się nie utożsamiał jako ręcznie zdobione krzesło w ciele człowieka albo inny chuj. Zakupiwszy sobie wcześniej piwa, o ile dobrze pamiętam jakościowo porównywalne do zdrapanego gówna z buta, rozsiedliśmy się na kanapie w pokoju mojego ziomka. Było nas czworo - ja, dwóch kumpli i koleżanka. Przed piwkiem zabraliśmy się za Nutellę. Koleżanka, nazwijmy ją Seba, odmówiła i została przy samych szczynach jeża z blaszaka za 2.70 i jeden z kolegów, Uwe, też podziękował. To było najgorsze, pierdolone ścierwo ever. Mieliście kiedyś tak, że spróbowaliście czegoś i jeszcze w tej samej sekundzie wiedzieliście, że za trzy mrugnięcia powieką tak Was wyjebie na orbitę, że Wasza dusza opuści ciało, poleci w 80 dni dookoła świata, odjebie na szybko stand-up pod Sochaczewem, a potem wróci, żeby zrobić Wam w głowie najnowszą część helikoptera w ogniu? To był właśnie ten stan. Już po pierwszym dziamku poczułem, że mój Maciuś może tego nie wytrzymać. To znaczyło, że Nutella, którą zdobyliśmy może być przeterminowana, spleśniała albo po prostu być jakimś tanim dopalaczem zmontowanym z olejku do opalania i jelit Eskimosa. W tym momencie zaczęła się moja podróż po odległych i mrocznych zakamarkach umysłu. Momentalnie zbladłem, a mój penis skurczył się do rozmiarów pinezki. Koledzy zauważyli, że coś jest nie tak, więc starali się skupić moją uwagę na czymś innym niż przejebany trip. Padł pomysł, żebyśmy zagrali w grę Monopoly. W międzyczasie kiedy plansza była rozkładana przez znajomych, ja byłem myślami gdzieś między piekłem, a Radomiem. Dryfowałem po bezkresnych wodach ostrej chujni na dziurawej tratwie posklejanej z nadziei, że jednak wyjdę z tego cało. Starałem się skupić na tym, żeby wszystko pamiętać w razie, gdybym trafił na OIOM. Just bad trip things... Plansza gotowa. Znajomy machał do mnie ręką, żebym zszedł z łóżka i z nimi zagrał. Skupiłem się na machającej ręce. Widziałem ją bardzo wyraźnie. Wtedy obserwowanie jej wydawało mi się bardzo sensowne. Tak samo sensowne wydało mi się też policzenie wszystkich palców tej machającej ręki. O ile dobrze kojarzę policzyłem je co najmniej 3 razy i za każdym razem wychodziło mi siedem palców. Siedem to o jeden więcej niż sześć. Trzy szóstki to szatan. Szatan rymuje się z szczawiooctan. Szczawiooctan jest trudnym do wymówienia słowem tak jak trójkąt czasem jest trudny do narysowania. Trójkąt jest w logo illuminatów. Illuminati confirmed. Byłem świadomy swojego upierdolenia, więc stwierdziłem DOBRA KURWA, CZAS ZAMKNĄĆ OCZY I OTWORZYĆ JE JAKO CAŁKIEM TRZEŹWO MYŚLĄCA OSOBA. To był najchujowszy pomysł, jaki mógł przyjść mi wtedy do głowy. Kiedy tylko wrota do świata zewnętrznego zostały zamknięte oczami wyobraźni zobaczyłem Hitlera dowodzącego armią małych dzieci w przebraniach BDSM. Wyostrzył mi się słuch co pozwoliło mi wyłapać szczekanie psa piętro niżej. Od razu pomyślałem, że szczeka bo wie, że jestem w tym momencie na najostrzejszej piździe w tej strefie czasowej i chce mi za to odjebać łeb, ręce, rzepkę, śledzionę i lewe płuco. Wystrzeliłem do kibla z prędkością faceta, który dowiaduje się, że dla jego penisa gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Zamknąłem za sobą drzwi, tak żeby nikt nie mógł dostać się do środka i od razu z mojego otworu gębowego zaczął tryskać strumień tak zielony, jak zielony może być kolor zielony. Po skończonym pocałunku z kiblem odwróciłem się i zobaczyłem Sebę. Weszła drugimi drzwiami do toalety, których mój zniszczony mózg nie zarejestrował. Zapytała czy chce się napić wody, bo może mi przynieść. Jak przystało na dobrego kolegę kazałem jej wypierdalać w podskokach. Wydawało mi się wtedy, że ją rozgryzłem, a ta woda ma być tylko przykrywką do podstępnego natarcia mi oczu cytryną. Wyszła i wróciła za 5 minut, ze szklanką wody. Oczywiście bałem się odwrócić, bo cały czas powtarzałem KURWA NIE NATRZESZ MI OCZU WIEDŹMO. Zostawiła szklankę i wyszła. W tym miejscu mam dziurę i totalnie nie pamiętam co działo się dalej, aż do momentu przyjazdu matki mojego kumpla. Obudziłem się w jej gabinecie, w którym stała sztaluga i jakieś płótna. Okazało się, że hobbystycznie maluje. Usiadła sobie na łóżku obok mnie z ciepłą herbatką. Przez moment myślałem, że chce mi ojebać frytę, ale okazało się, że przyszła pogadać o miękkości swoich pędzli, neoimpresjoniźmie i innych gównach, których już nie słuchałem. Wróciłem do domu. Przeżyłem. Od tamtej pory nie kupuję Nutelli z szemranych źródeł, a tym bardziej nie wyjadam jej ze słoika.

Możecie zapytać - no i chuj...? Odpowiedź jest prosta - nieee wiem kurwa. Najważniejsze jest to, że Hitler nadal nie żyje, cytryna w oczach zajebiście piecze, ja wyglądam dosko i pije krew wrogów ze złotego kielicha, a cycate karlice modlą się do mojego kutasa. Mam tylko nadzieję, że docenicie jak się przed Wami otworzyłem i nie wysracie się na to ciepłym kałem tak jak ja wysrywam się na Was, ponieważ to wydarzenie ukształtowało mój charakter i mam je bardzo głęboko w serduszku. Pamiętajcie drogie dzieci, że zabijanie jest chujowe i można za to pójść do więzienia, narkotyki szkodzą zdrowiu, a kawa najlepiej smakuje we dwoje. Ściskam i całuję gorąco.

s.c.

Komentarze

  1. Wchodzę w etykietę "weed" a tu już nic więcej nie ma. #najgorzej

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Drodzy czytelnicy! Zgodnie z nowymi przepisami dotyczącymi ochrony danych osobowych pisząc komentarz do któregokolwiek z moich wpisów wyrażacie zgodę na ich przetwarzanie.
Pozdrawiam ciepluteńko!